To był szalony dzień, zupełnie nie tak to sobie wyobrażałem – ale finalnie chyba dobrze, że się odbył.
Pobudka o 5:00 bo o 6:0 miało być śniadanie a o 7:00 wylot do bazy UnionGalcier. Choć trudno tu mówić o pobudce bo prawie nie spałem. To samo miał Per. Całą noc wierciliśmy się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Jasne, powodem mógł być nadmiar emocji ale jestem pewien, że równie dobrym wytłumaczeniem jest to, że nagle wszystko było inne niż przez ostatnie 59 dni – nowe miejsce do spania, nowe dźwięki, których do wczoraj nie mieliśmy. Choćby nagrzewnica, która oczywiście fajny komfort nam robiła no ale ciągły szum jaki z siebie wydawała nie pozwalał zasnąć. Łapaliśmy więc krótkie, kilkuminutowe drzemki ale to nie to samo co głęboki sen. Dziwne bo w namiocie nie raz przychodziło zasypiać przy odgłosach wiatru na zewnątrz – i nigdy z tym nie było problemu. Powiedziałbym nawet, że sen w czasie tej wędrówki był jednym z najlepszych jakich doświadczyłem.
O 5:00 byliśmy więc zasadniczo gotowi, spakowane sanie mieliśmy pozostawić przed głównym namiotem skąd miały być zabrane do samolotu. Rano jeszcze – w sumie zabawna sytuacja – okazało się przy ubieraniu, że kiedy zapinałem lewy but to naderwał się w nim suwak, tak na 1/3 długości! Widocznie nastąpiło zmęczenie materiału. Gdyby to się wydarzyło na trasie to miałbym kłopot, żeby to jakoś naprawić a bez naprawy ten ekspres się nie chce zapiąć. Idę więc na śniadanie w jednym niezapiętym bucie, teraz to tylko drobna niedogodność.
Poranne śniadanie jemy razem z pilotami naszej maszyny i to tyle pobytu na biegunie. Szedłem do niego 59 dni a spędziłem tu 16 godzin. Trudno, pocieszam się, że i tak by tu nie było co robić ale to tylko taka próba racjonalizowania tego, że musimy się stąd zabierać.
Samolot DC jest wypchany różnym sprzętem ale po lewej stronie są wciśnięte fotele chyba dla 10 osób, które zajmujemy. Piloci też wchodzą tymi drzwiami co my, z tyłu samolotu i do swojej kabiny przechodzą na czterech po tych wszystkich sprzętach zapakowanych do samolotu. Większy ekwipunek, w tym taki w dużych cylindrycznych pojemnikach jest przymocowany do ścian samolotu szerokimi taśmami. Samolot nie jest wyłożony żadnymi dźwiękochłonnymi materiałami więc hałas, stuk, brzęk blaszanych beczek – no klimat jest specyficzny.
Lot trwa 3,5 godziny, czas mija na drzemaniu i wyglądaniu przez okno. Pod samolotem przewija się teren, który pokonywaliśmy żmudnie przez ostatnie 2 miesiące. Dziwne uczucie jak zawsze po zakończeniu tego typu eskapady – nawet jak było ciężko to żal, że się skończyło.
W końcu pojawia się w zasięgu wzroku masyw Gór Ellswortha i wielkie obozowisko UnionGlacier. Lądujemy i wreszcie stawiam stopę w miejscu, skąd odleciałem 23-go listopada 2023.