Nie chce mi się nic pisać za bardzo.
No rozpacz, no…
Cały dzień torowania w tym głębokim śniegu. W końcu jest płasko, na co tyle dni czekałem. Tylko co z tego! Nawalone tyle tego śniegu po horyzont, nie ma gdzie uciec, trzeba przez to przejść. Najgorsze są myśli, że w tej sytuacji ten cały wysiłek, który z każdym metrem wyciska siły fizyczne ale też szarpie psychicznie, że finalnie może to być na darmo – bo nie dam rady, bo nie zdążę, bo zabraknie paliwa albo jedzenia, itd.
Idę krok za krokiem, dosłownie, jak muł. Pamiętam z trekkingu w Himalajach jak na wysokości ponad 5.000 m npm szło się w rytmie: kilka powolnych kroków po czym przystanek, 2-3 minuty wyrównywania oddechu i znowu parę kroków. Tam chodziło o zmiany ciśnienia i zawartość tlenu w powietrzu. A tu każdy krok to walka żeby ruszyć sanie zabetonowane w głębokim śniegu i przesunąć je paręnaście-kilkadziesiąt cm. Po czym one znowu się zabetonowują i zabawa od nowa. Jest gorzej niż pod górę po normalnym, twardym terenie. Literalnie odechciewa się wszystkiego.
Jednogłośnie z Perem oceniamy, że to najgorszy i najcięższy do tej pory dzień. Nawet marsz pod wiatr tak nas nie męczył.
Skracamy rytm marszu, z dotychczasowych 50 minut na 40. Przerwy powinny trwać 10 minut, ale czasem się wydłużają do 15. Kończymy wyczerpani o 16:00, trudno – dziś tylko 14km.
Na biwaku korzystamy jeszcze z bezwietrznej aury, rozkładamy ciuchy, śpiwory, etc. robimy im słoneczną kąpiel i wietrzymy - przyda się każdy taki moment żeby troszkę odświeżyć warunki.
Dystans pokonany do tej pory = 513,05 km. Dystans pozostały = 414,95 km