Dzień ładny, nawet bardzo ładny.
Temperatura ok minus 15 i bez wiatru (kompletna CISZA), słoneczko. Po prostu idealna pogoda do złapania pięknej opalenizny. Szedłem dziś tylko w pierwszej warstwie (mesh), bez kurtki – po prostu sytuacja nierealna pośrodku Antarktydy! Oczywiście kominiarka, gogle i rękawiczki były ale poza tym -> alpejska stylówa.
Ale, żeby nie było tak pięknie to uczucie lekkości, głęboki oddech czystym rześkim powietrzem było tylko jedną stroną medalu. Z drugiej strony tylko trzy rzeczy zakłócały te piękne okoliczności przyrody:
- saneczki, a konkretnie ich waga
- nachylenie terenu – gwałtownie i bezceremonialnie wzrosło i jest wyraźnie pod górę
- zastrugi – pojawiły się wraz z wystromieniem się terenu i to od razu w dużej ilości i w dużych rozmiarach.
Zastrugi wyglądały tak jakby po tym stromym zboczu ktoś rozrzucił różnego kształtu klocki w rozmiarze sporego samochodu każdy. Ciężko było znaleźć między nimi prosty kawałek powierzchni, w zasadzie musieliśmy przeciągać sanie z jednej zastrugi na drugą. W pewnym momencie było tak trudno przeciągać nasze ciężkie sanie po tym labiryncie, że zdecydowaliśmy się z Perem zdjąć narty. Nie pomagały one nam w tym terenie, wylądowały więc na saniach a my zaczęliśmy pokonywać te przeszkody w butach.
Okazało się, że to dobry pomysł, szło się o wiele lepiej. I niby to nic takiego z perspektywy polskiej czy europejskiej – wielkie mi halo -> zdjęli narty i szli w butach… Ale trzeba pamiętać, że jesteśmy tu cały czas na gigantycznym lodowcu, a więc w krainie szczelin – marsz w butach oznacza gwałtowne zwiększenie ryzyka i w najgorszym wypadku może oznaczać, że nagle będziemy mieli okazję obejrzeć jedną z tych lodowych atrakcji z bliska. Siedziało to nam w głowach i po dwóch godzinach ostrożnego marszu, kiedy teren ciut odpuścił, z ulgą znowu wpięliśmy się w narty.
Dotknęliśmy w końcu wysokości 1.500 m npm oraz południka West 081. Do bieguna mamy iść poruszając się w zwężającym się sektorze między południkiem W081 a W083 – a zatem znaleźliśmy się tym samym we właściwym, docelowym fragmencie Antarktydy. Co do nawigacji to dziś jeszcze korekta – po dyskusji i weryfikacji z chłopakami z UnionGlacier moich wyliczanek wychodzi na to, że mamy od dzisiejszego naszego obozu do bieguna w prostej linii więcej o 18km niż myślałem, o tyle więc koryguję dystans pozostały do celu.
Lubię ten czas w namiocie kiedy przebrany w ciuchy namiotowe, w ciepłym wnętrzu zajmuję się jedzeniem, piciem, sprawdzaniem współrzędnych, planowaniem kolejnego dnia, pisaniem dziennika i ogólnie relaksem. Generalnie zawsze jest coś do zrobienia ale jestem już tak zorganizowany, że wszystko ma swój czas i miejsce – więc nie odczuwam tego jako przykrego obowiązku. Poza tym to życie namiotowe jest odskocznią od całodniowej rutyny marszowej i to samo w sobie jest fajne. Oby nie zdarzyły się jakieś sytuacje awaryjne bo to zakłóci mój ułożony porządek dnia.
Dystans pokonany do tej pory = 428,0 km. Dystans pozostały = 500 km