No i miesiąc zleciał jak mnie nie ma w domu. Tyle się wydarzyło w międzyczasie, że aż dziwne dla mnie jak pomyślę, że to tylko 30 dni.
Dziś bez metafizycznych ;) uniesień, ale dzień był bardzo efektywny – pogoda i teren pozwoliły zrobić 22 km. Po drodze cały czas widoczne po lewej stronie (tj. na wschodzie) góry Pensacola. Są nieduże bo są daleko (na pewno kilkadziesiąt km ode mnie) choć stopniowo jakby rosną w miarę jak robię kilometry. Idę kursem lekko zbieżnym na nie – ale do nich wcale nie chcę dojść. Przed nimi są podobno ogromne pola szczelin i chciałbym je ominąć a nie zwiedzać.
W środku dnia pojawia się przepiękny efekt halo – na pół nieba, bardzo intensywne. Zupełnie inaczej odbiera się takie zjawiska np. w górach a inaczej w takim miejscu jak tu – gdzie nie ma żadnego zakłócenia, żadnej przeszkody terenowej, jakbym był w gigantycznym kinie 3D (albo nawet 5D). Aż się skusiłem, zdjąłem rękawice i cyknąłem parę zdjęć.
Ze spraw namiotowych:
- okazało się, że chyba trochę mi paliwa gdzieś wyciekło bo poczułem zapach benzyny przy dzisiejszym rozpakowywaniu sań. Muszę to sprawdzić – trzymam kanistry szczelnie zamknięte i dodatkowo w nieprzemakalnych workach więc trochę to dziwne. Najgorsze by było gdyby benzyna zanieczyściła jedzenie – bo wtedy jest ono tylko do wyrzucenia – ale na szczęście moje zapasy są dobrze odizolowane. Muszę zwracać jeszcze większą uwagę na zamykanie butelek i kanistrów z benzyną.
- coś mi maszynka benzynowa zaczyna wariować, paliwo nie pali się stabilnie i jednostajnie. Muszę dojść jaka jest przyczyna. Co prawda mam jeszcze dwie zapasowe no ale jeszcze kawał drogi przede mną więc trochę za wcześnie na takie awarie. W pierwszej kolejności oczyszczę i zobaczymy.
Dziś zeszliśmy się z Perem na koniec dnia i rozbiliśmy wspólnie mały camping.
Dystans pokonany do tej pory = 273,0 km. Dystans pozostały = 637 km.