Rano bez dobrych wieści pogodowych – nadal wieje i to chyba wcale nie lżej niż wczoraj. No ale to nie huragan, trzeba iść, kolejny wolny/stracony dzień to już by było za dużo.
Z samym wyjściem w taką pogodę na zewnątrz nie jest tak źle – tak naprawdę zawsze gorzej to wygląda ze środka ciepłego schronienia – człowiek wie, że na zewnątrz zimno, ściany namiotu łopoczą, słychać wycie wiatru -> psycha działa i nie chce się wychodzić. Ale jak już się wyjdzie odpowiednio ubranym to po chwili idzie się dostosować.
Zeszło trochę dłużej ze zwijaniem namiotu i pakowaniem w tym wietrze – najpierw więcej czasu zajęło odkopywanie sań, namiot też był trochę przysypany, szable śnieżne trzeba było po prostu wykopać spod śniegu po całym poprzednim dniu i nocy. Potem samo składanie namiotu przy zacinającym wietrze – to sztuka sama w sobie ale i tak najważniejsze jest to żeby wiatr namiotu nie zabrał ze sobą. Wtedy w zasadzie wycieczka się kończy – żeby do tego nie dopuścić zanim wyciągnę ostatnią kotwę mocującą namiot do podłoża przypinam go za pomocą linki i karabinka do uprzęży, którą mam na sobie – najwyżej polecimy razem ;).
A potem – ufff, co to był za dzień! W sumie tylko 13km ale dla mnie to było AŻ 13km. Męczące zastrugi cały dzień, teren pod górę i jako wisienka na torcie silny wiatr cały dzień, bez przerwy albo prosto w twarz albo na skos z lewej.
Asekuracyjnie ubrałem się ciepło i jak się okazało trochę za ciepło – zbędny był gruby polar. Cały czas czułem zimny pot – przy tym wysiłku byłem cały czas spocony i to był błąd bo w warunkach wypraw polarnych trzeba się trzymać jednej zasady: „Be cold!”. Chodzi o to, że trzeba się ubierać tak aby na początku marszu czuć chłód – potem się człowiek rozgrzewa i jest komfort termiczny. A jak się ubierzesz zbyt ciepło to potem właśnie się pocisz, pot marznie i łatwo złapać chorobę. A ja dziś się właśnie pociłem. Muszę teraz liczyć na łut szczęścia, że nie będzie złych tego konsekwencji.
Z dobrych wiadomości – dzisiejszy obóz tuż pod poziomem 1.000 m npm, jutro to przekroczę. Wszedłem tu z saneczkami z poziomu morza – a zatem zostało mi do bieguna 1.850 metrów w pionie.
Wieczorem poza walką z wiatrem przy rozkładaniu namiotu (podobne wyzwania i ryzyka jak przy zwijaniu) doszła dodatkowa robota. Skrobanie i czyszczenie z lodu (zamarznięta wilgoć po przepoceniu) odzieży. Wysuszenie wszystkiego (polar, bluza, spodnie, rękawiczki) nad maszynką benzynową i gotującą się wodą to naprawdę spora sztuka.
Dystans pokonany do tej pory = 184,0 km. Dystans pozostały = 726 km