Napięcie rośnie ale staram się zdystansować. Na niektóre sprawy mam wpływ a na inne nie. Rano śniadanie tradycyjnie w odwiedzanej od tygodnia śniadaniarni - ten sam lokal co pierwszego dnia kiedy spotkałem się z Patrickiem. On już poleciał i dziś albo jutro pewnie będzie startował z wyspy Berknera. Ma ponad 2 tygodnie opóźnienia ale był w dobrym, walecznym nastroju - trzymam za niego kciuki.
Na śniadanie wypasiony omlet, duża kawa, sok owocowy. Trzeba się delektować póki można - za parę dni zaczniemy ponad 50-dniowy okres niewyszukanego, powtarzalnego jedzenia. Dlatego też umawiamy się na syty obiad dziś z Perem.
Tymczasem po śniadaniu próba generalna spakowania sań - jest tego nadal dużo, też objętościowo. No ale dlatego mam takie duże sanie (ponad 2 metry długości, 70 cm szerokości), mam nadzieję, że będzie to wszystko stabilne, szczególnie przy pokonywaniu słynnych zastrug. Mam nadzieję, że nie będę musiał tych sań wyciągać z jakiejś szczeliny - na ten moment wydaje mi się to niewykonalne. Ale w drodze powoli będzie ubywać jedzenia więc wszystko będzie się w drodze zmieniać.
Po południu dostaję informację, że jutro raczej nie wylecimy ale jest spora szansa na pojutrze. W każdym razie dziś transportuję część bagażu już do magazynu ALE - tam odbędzie się finalne ważenie przed transferem na lotnisko. Jutro pozostała część i zostanie już tylko czekać.
Wieczorem jeszcze wspomniany obiad z Perem - bardzo sympatyczny lokal przy Plaza de Armas (główny plac w mieście, z małym parkiem, pomnikiem odkrywców, informacją turystyczną). Spotykamy się tam też z trójką Finów - idą trasą Herculesa. Ale najpierw musimy stąd wylecieć.