Po prawie całym dniu spędzonym na lotnisku w Santiago w końcu lot do Punta Arenas. Na lotnisku spotkałem Szweda imieniem Per, który też planuje dotrzeć solo na biegun. Był pomysł aby wykorzystać te parę godzin na wycieczkę do Santiago ale deszczowa pogoda nas zraziła do tego pomysłu. W efekcie zajęliśmy stolik w lotniskowej jadłodajni i przeczekaliśmy ten czas. Dyskusje o tym co nas czeka "na dalekim południu" były bardzo na miejscu ;)
Samolot do Punta Arenas nie był w 100% wykupiony - dało się wyciągnąć na kilku siedzeniach i trochę odespać. W Punta wylądowaliśmy po 3,5 godzinach, ok. północy - na lotnisku nikogo nie ma, nic nie działa. Szczęśliwie bagaże w komplecie. Wspólnie z Perem namierzamy taksówkę i jedziemy - miasteczko jest całkiem daleko od lotniska. Po drodze jeszcze przystanek na stacji benzynowej z bankomatem - nie mamy gotówki lokalnej na taksówkę. Bankomat nie działa. Szczęśliwie recepcjonista z mojego hotelu okazuje się wybawcą - płaci taksówkarzowi a ja mam do niego dług podwójny: finansowy i wdzięczności za taką pomoc w środku nocy. Czas spać, jutro czeka nowy świat i nowe sprawy.