Geoblog.pl    whisky    Podróże    Nowa Zelandia    Ball Pass
Zwiń mapę
2015
16
mar

Ball Pass

 
Nowa Zelandia
Nowa Zelandia, MtCook Village
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21661 km
 
Było jeszcze ciemno kiedy dopinałem plecak. Tuż przed 6 rano byłem gotowy, po kilku snakach i ciepłej herbacie. Masyw MtCook majaczył w ciemności. Dwójka Francuzów z przewodnikiem też już wychodzili ze schroniska. Chodziło o to aby najtrudniejszą część drogi zrobić zanim zacznie się przewidywane pogorszenie pogody. Zbieżność w czasie mojego i ich wyjścia nie była zupełnie przypadkowa … mogłem zaoszczędzić trochę czasu na szukaniu dobrej drogi jeśli tylko nie stracę kontaktu wzrokowego.
Pierwsze dwie godzinki przebiegły po znanym z wczorajszego rekonesansu terenie. Choć po ciemku, w świetle czołówek wszystko wyglądało inaczej i trzeba było uważać. W ciemności na grani wystarczy dosłownie kilka kroków w złą stronę i można mieć o wiele więcej wrażeń niż by sobie ktoś życzył. Więc uważałem co miało wpływ na moje tempo. Francuzi odjechali, szli szybciej. Świt przywitał mnie jeszcze na grani ale przełęcz miałem już na widoku. Doszedłem do niej trawersując lodowiec Ball, ten sam na którym wczoraj spędziłem sporo czasu. Ale rano, zmrożony po nocy lód był zupełnie inny w „dotyku” niż wczoraj w południowym słońcu. Żeby raki się wbiły i trzymały trzeba było mocno pracować nad każdym krokiem. Po ponad dwóch godzinach byłem na przełęczy i tam doszedłem moich zwiadowców, którzy zrobili sobie przerwę. Ostatnie zdjęcia na tle Kapitana i zaczynamy zejście drugą stroną. Zejście jest zboczem zachodnim, więc o tej porze cały czas w cieniu. Lód zmrożony po nocy a zbocze strome. Schodzimy razem w czwórkę – zawsze lepiej gdy jest więcej osób do pomocy w razie jakiejś wpadki. Idziemy powolutku, uważnie wbijając raki przy każdym kroku, czekan cały czas w gotowości do asekuracji. Nie jestem pewien jak było stromo ale myślę, że nachylenie zbocza było na pewno między 60 a 70 stopni. Wystarczy więc jeden błąd i już można ćwiczyć techniki ratunkowe. Ciekawe jak to tu wygląda w czasie niepogody – my mieliśmy czyste niebo ale jak kończyliśmy zejście po lodowcu nad przełęczą zaczęły się pojawiać pierwsze chmury. Ostatecznie tuż przed 10 zeszliśmy z lodu na twardy grunt i można było schować raki. Emocje trochę opadły.
Wg opisu możliwych wariantów zejścia najczęstszy był taki, który sprowadzał tym żlebem, w którym właśnie staliśmy, dalej prosto w dół, na dno doliny. Francuzi ruszyli inaczej, lekko w dół, trawersując zbocze. Pomyślałem o swoich kolanach, o ponad 800 metrach wysokości dzielących mnie od dna doliny i ruszyłem śladem Francuzów. Zasadniczo ich wariant prowadził równolegle do przebiegu grani Mount Cook Range kierując się na punkt w dolinie, w którym lodowiec Hookera przechodzi w Jezioro Hookera. Po drodze jest do pokonania kilka progów skalnych a na jednym z nich, pod Mount Mabel jest ładne szerokie miejsce na biwak. Ale mijam je i mniej więcej na poziomie schronu Hooker widocznego po drugiej stronie doliny już piarżyskiem tracę szybko wysokość. Gdy się oglądam do tyłu mogę sobie pogratulować wczesnego wyjścia – w tej chwili cały rejon, z którego wyszedłem jest już w chmurach, być może na przełęczy nawet pada. Cały czas bardzo ładnie widać jęzor lodowca Hookera a w miejscu gdzie zamienia się on w jezioro widać ścianę czołową lodowca, na ponad 10m wystającą nad lustro wody. Co jakiś czas z tej ściany odłamują się większe i mniejsze kawały lodu i zaczynają spływać jeziorem wytapiając się powolutku.
Po osiągnięciu poziomu jeziora do wioski MtCook jest jeszcze jakieś 3 godziny drogi wzdłuż brzegu jeziora ale wcale nie jest to prosty spacer. Po drodze trzeba jeszcze ominąć kilka sporych rozmiarów tzw. „wash-out’ów” tj. miejsc, gdzie zbocze zostało wypłukane głęboko wzdłuż koryt strumyków. Powstało coś w rodzaju niewielkich wąwozów a ich ominięcie wymaga obejścia górą. Czyli trzeba się wspiąć po zboczu jakieś 100 metrów, przejść na drugą stronę wąwozu w najwęższym miejscu, i zejść spowrotem do jeziora. Da się zrobić ale zajmuje to czas.
A po dotarciu do końca jeziora wychodzi się na autostradę  czyli zwykły, standardowy, ładnie utrzymany szlak turystyczny. Wreszcie stopy stoją normalnie na stabilnym podłożu, staw skokowy odpoczywa. Tą drogą jeszcze godzinka do wioski. Tu już spotykam sporo ludzi, którzy spacerowo wybrali się na podziwianie jeziora Hookera z wioski. Wszyscy w sandałkach lub lekkich butach sportowych. Bez dalszych trudności, pokonując trzy sporej wielkości wiszące mosty – ostatni nad rzeką wypływającą z kolejnego jeziora, tym razem Mueller Lake - dochodzę w końcu do MtCook Village. W hoteliku, w którym zostawiłem swój depozyt melduję się w sumie po 16, czyli po ponad dziesięciu godzinach od miejsca poprzedniego noclegu. Rozkoszny prysznic stawia mnie na nogi, przebieram się, biorę książkę i zrelaksowany, po udanym dniu, idę na zasłużoną kolację do kultowego w tym miejscu lokalu – The Old Mountaineers’ Bar&Restaurant. Jedyny przybytek w tym miejscu założony przez nie byle kogo, bo przez samego Sir Edmunda Hillary’ego. Po drodze o mało co nie przewracam się o parę królików, które wyskoczyły mi pod nogi z krzaków i poleciały na drugą stronę ulicy. W środku sporo pamiątek po dawnym, pionierskim świecie alpinistycznym, albumy, książki, gadżety. Klimatycznie. Jedzonko dobre. Z okien rewelacyjne widoki. Dobre zakończenie dobrego dnia.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
whisky
Robert
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 97 wpisów97 42 komentarze42 169 zdjęć169 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
10.07.2022 - 11.07.2022
 
 
06.08.2018 - 07.08.2018
 
 
26.09.2017 - 01.10.2017