Geoblog.pl    whisky    Podróże    Nowa Zelandia    Rekonesans
Zwiń mapę
2015
15
mar

Rekonesans

 
Nowa Zelandia
Nowa Zelandia, Caroline Hut
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21648 km
 
Pobudka w takim miejscu, po pięknie przespanej nocy to też magiczny moment. Szczególnie że udało mi się zdążyć na wschód słońca o 7:40. Siadłem sobie na skale obok, kubek z ciepłym napojem w ręku i patrzyłem jak słoneczko powoli maluje Alpy Nowozelandzkie. Cisza dookoła, góry, lodowce, słońce, czyste niebo, … Nirwana.
No i co tu zrobić, co tu zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Pierwotnie miałem w planie, że dziś przechodzę przełęcz i drugi biwak założę gdzieś po drugiej stronie, już w Dolinie Hookera a kolejnego dnia spokojnie sobie dojdę do wioski. Ale po pierwsze szkoda było stąd tak szybko znikać – wyglądałoby że mi się tu nie podoba i wpadłem tylko „na herbatkę”  Po drugie informacje uzyskane rano przez radio w schronisku mówią, że warunki pogodowe mają być stabilne dziś i jutro a ewentualne psucie się pogody zacznie się dopiero jutro ok. południa. To dawało komfort czasowy. Po trzecie, jak się dowiedziałem, grupa francuska dziś ma różne ćwiczenia alpinistyczne w okolicy a parę osób z przewodnikiem jutro skoro świt atakuje Ball Pass. No i ostatecznie przewodnik Francuzów potwierdził, że w jeden dzień da się przejść przełęcz i dojść stąd do wioski. Zatem zapada decyzja – dziś zostaję tutaj na drugą noc, robię sobie na lekko rekonesans po okolicy, a jutro rano zwijam biwak.
Zatem na spokojnie śniadanko, przepakowanie plecaka na dzisiejszą, luźną wycieczkę. Jeszcze nabieram wody ze zbiornika deszczówki pod schroniskiem (w okolicy nie ma żadnego innego źródła wody), toaleta i jestem gotów. Właśnie, należy się parę słów o toalecie. Kibelek przy schronisku Caroliny to taka większa budka z drewna i blacha, przymocowana do skał ok. 20 metrów od budynku schroniska, z dziurą w środku. Przez tę dziurę wpada, to co ma wpaść, do wielkiego zbiornika pod toaletą, który zapewne jest oczyszczany co jakiś czas. Co jakiś czas … Wszystkich, którzy się tu by kiedyś wybierali pragnę ostrzec aby zabrali ze sobą butlę z tlenem albo co najmniej nabrali umiejętności wstrzymania oddechu na parę minut. Ostatecznie można oddychać nie używając nosa. Straszny odór z tej dziury, tak mogą wyglądać wrota do piekieł  Pamiątki po wszystkich, którzy tu dotarli są pewnie wywożone jakimś helikopterem nie częściej niż raz na kwartał. Ale tak musi być, trudno. Z drugiej strony natomiast, jak już zaczniemy swobodnie oddychać ustami to muszę uczciwie przyznać, że to kibelek z najładniejszym widokiem, jaki przyszło mi oglądać z takiego miejsca  Taki „the loo with the view”. Można by się zasiedzieć gdyby nie pozostałe okoliczności. W każdym razie, jak się już opuści to miejsce to jeszcze bardziej podoba się wszystko dookoła!
Startuję w stronę grzbietu, który wznosi się tuż obok schroniska. Azymut zachodni i południowo-zachodni, mniej więcej równolegle do południowego zbocza MtCook. 200 metrów wysokości do zdobycia stromym podejściem, wszystkie kończyny w użyciu. Wychodzę na grań i wtedy widzę daleko przed sobą przełęcz Ball Pass, pode mną po prawej lodowiec Ball, który do niej prowadzi a na przedłużeniu grani szczyt Kaitiaki o wysokości równo 2222 m npm. Decyduję się zejść na lodowiec, zakładam raki, czekan do ręki i kolejne 2 godzinki spędzam na krążeniu pod MtCookiem, próbując się zbliżyć do kolejnego lodowca – Caroline. Wiem, że o wejściu na MtCook nie mam co marzyć – to nie jest turystyczna górka a wejście na niego to poważna wyprawa kilkudniowa z pełnym alpinistycznym szpejem. Ale mam sporo radochy i zabawy z łażenia po lodzie, robieniu w nim dziurek rakami, slalomu między większymi i mniejszymi szczelinami. Zapoznaję się z różnymi rodzajami lodu – to ciekawe wrażenie kiedy np. zagląda się do parometrowej szczeliny stojąc na jej brzegu na prawie przezroczystym lodzie. Powoli trawersuję pod górę w stronę przełęczy kiedy zauważam grupę ludzi wchodzących na lodowiec. To Francuzi, idą związani liną. Po chwili się spotykamy na środku lodowca, oni idą jeszcze dalej, tam gdzie lodowiec jest pocięty szczelinami na poważnie. Dogadujemy się i wpinam się w ich linę, idziemy razem. Podziwiamy 20-30 metrowe szczeliny, poruszamy się przy tym instynktownie cicho i powoli, atmosfera prawie jak w świątyni. W sumie na lodowcu spędzam prawie 4 godziny, czas upłynął niezauważenie. Co jakiś czas wzrok natykał się na ten szczyt Kaitiaki więc żeby mnie nie męczył postanawiam na niego wejść. Cudowna panorama 360-stopni. Tam robię sobie dłuższą przerwę, lunchyk. Widoczność jest dzisiaj doskonała, widzę i lodowiec Tasmana z całą doliną i lodowiec Hookera z drugą doliną, całe jezioro Pukaki, a to oznacza, że mój wzrok sięga stąd na jakieś 100km na pewno. Mogę sobie dokładnie obejrzeć okolicę, wiem już jak wygląda jutrzejsza trasa do przełęczy.
Do schroniska kieruję się nieco innym wariantem, też kawałek przez lodowiec, ale schodzę poniżej poziomu schroniska. Trochę się to na mnie mści bo potem nie ma łatwego wariantu powrotu na grań a nie chce mi się cofać. Staram się wyszukać optymalną drogę ale i tak muszę pokonać ok 50 metrowy odcinek wymagający klasycznej wspinaczki w skale. Na szczęście jest dobrze urzeźbiona więc nie ma większego problemu poza dawką emocji. Do namiotu docieram po 17, więc zaliczony jest konkretny dzień aktywności. Potem typówka – obiad, pakowanie na jutro, relaks, lektura w świetle zachodzącego słońca, nirwana. I spać, bo jutro pobudka skoro świt.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-04-03 16:26
Opis dnia - fantastyczny!
 
 
whisky
Robert
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 97 wpisów97 42 komentarze42 169 zdjęć169 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
10.07.2022 - 11.07.2022
 
 
06.08.2018 - 07.08.2018
 
 
26.09.2017 - 01.10.2017