Czas oczekiwania na przewoźnika dłuży nam się wiec niemiłosiernie. Stoi tam nad brzegiem jeziora jedno gospodarstwo, próbujemy nawet wytłumaczyć młodej dziewczynie że chcielibyśmy przeczekać w przedpokoju bo te meszki ..., ale chyba obraz 4 nieco zarośniętych facetów jakoś jej nie współgrał z uciekaniem przed owadami. W końcu pojawia się – okazuje się, że to kobieta będzie naszym przewoźnikiem, może to mama tej dziewczyny. W sumie mieszkają na zupełnym odludziu więc muszą być ostrożne. Dogadujemy się co do ceny i zapłaty w Euro ustalając kurs na 10 koron za 1 Euro, bo mamy tylko Euro. Kobieta ma jeden warunek, chce nas zostawić gdzieś na brzegu i w tym czasie dowieźć do celu inną grupę turystów. Domyślamy się, że w ten sposób zabiera nas swojej konkurencji. Godzimy się na ten układ i ładujemy do łodzi – byle dalej od meszek. Cena za przepłynięcie całego jeziora – 35 Euro od osoby. Po ok. 10 min. wysadza nas na dzikim brzegu, gdzie mamy czekać ok. 40 min. W tym czasie z drzewa leżącego na brzegu robimy ognisko, w którym spalamy śmieci. Pani wywiązuje się i już po ok. 30 min. pojawia się aby nas zabrać. Dopiero w czasie drogi dociera do nas ogrom tego jeziora – płyniemy motorową łodzią prawie pół godziny. Ostatecznie ok. godz. 18 lądujemy na płd-wsch. brzegu, gdzie zaczyna się Kungsleden w stronę Aktse. Chcemy odejść trochę od jeziora i w dogodnym miejscu rozbić obóz. Wody mamy już zupełne resztki i czas znaleźć źródło. Z mapy wynika, że na granicy lasu jest ostatni w drodze do Aktse potok – źródło wody. Jednak gdy docieramy do niego las jeszcze jest wokół nas więc wydaje nam się, że to nie jest ten ostatni. Ale wkrótce znikają ostatnie drzewa. Idziemy dalej licząc na jakiś strumyk niezaznaczony na mapie – tyle ich przecież mijaliśmy choćby dziś. Niestety jest sucho jak na pustyni a my nie mamy już zapasów wody. Możemy więc albo się wrócić albo iść dalej. Wybieramy to drugie i kontynuujemy mordercze podejście zboczem Njunjes. W pysku coraz większa susza. Napotkani po drodze Niemcy uświadamiają nas, że najbliższa woda rzeczywiście jest dopiero w Aktse. Musimy więc tam dojść. Droga dłuży się straszliwie, zarówno podejście na Njunies jak i zejście w kierunku Aktse. Każdy idzie swoim tempem, rozciągamy się. Ja z Rafałem idziemy z przodu, potem Darek i gdzieś daleko człapie Mirek. Finał dzisiejszego dnia zrobił się trochę walką o przetrwanie. Brak nawodnienia i zmęczenie fizyczne dały skumulowany efekt, ruszamy się na zupełnych rezerwach energii. W końcu po ponad 5 godzinach marszu bez wody docieramy do potoku i miejsca, które zmieści dwa namioty. Do Aktse już zupełnie niedaleko ale zostajemy tutaj. Możemy się napić do woli i przygotować późny obiad, który zjadamy ok. godz. 24.00. Priorytet jest jasny - każdy bez wyjątku najpierw przysysa się do potoku. Potem jedzenie. Totalnie wyczerpani dzisiejszym wyczynem zasypiamy.