Znowu w nocy padało. Rzeczy zostawione na zewnątrz żeby przeschły na wietrze są oczywiście jeszcze bardziej mokre. Deszcz jeszcze do końca się nie poddał – lekko siąpi i mży. Cała okolica, w której nocowaliśmy jest teraz w chmurze – ostatecznie dno doliny i tak jest na wysokości ok. 900 m. Śniadanie przygotowujemy w tej sytuacji w przedsionku większego namiotu. Jak zwykle kaszka z musli + herbatka lub kawa. Pakujemy się i ubieramy na wariant deszczowy – nic nie zapowiada przejaśnień, zresztą nic oprócz chmury wokół nas nie widzimy. Dziś kontynuujemy marsz doliną Bastavagge do osady Rinim. Idziemy cały czas lekko wznoszącym się dnem doliny, w górę rzeki Alep Basstajahka. Teren zróżnicowany, dużo przejść po głazach i kamieniach, trochę potoków, które przechodzimy „w biegu”, trafia się nawet pole śniegu. Wokół atmosfera mrocznego odludzia – skały, głazy, chmura – nawet nie wiemy jakie góry nas otaczają bo ich nie widać. W końcu dochodzimy do najwyższego punktu doliny. Musimy gdzieś tu przekroczyć rzekę, wzdłuż której do tej pory szliśmy, jesteśmy tuż pod lodowcem, z którego bierze ona swój początek. Dłuższą chwilę szukamy dogodnego miejsca. W końcu przeskakujemy po wystających kamieniach, trochę ryzykownie ale udało się. Zaraz potem okazuje się, że przy ograniczonej widoczności (chmura) zrobiliśmy ten manewr trochę za późno i jesteśmy w tej chwili w samym kotle lodowca. Droga naprzód zamknięta – dosłownie stoimy w tej chwili twarzą w twarz z lodowcem. Prześwitujące przez chmurę ogromne masywy otaczających szczytów (sięgają 1.700 – 1.900 m) potęgują przytłaczające wrażenie. Żeby się stad wydostać musimy przejść jeszcze jedna odnogę rzeki i przebić się do trapy z drugiej strony doliny. Rafał decyduje się na zrobienie brodu w butach mimo wody sięgającej powyżej cholewy. Mirek ostatecznie przechodzi po krawędzi lodowca – w czasie tego wyczynu ja z Darkiem nerwowo zastanawiamy się co powinniśmy robić jak się pod nim coś zarwie. Ale udało mu się. My przechodzimy klasycznie - w sandałach. Temperatura wody – mrożonka. Wydostajemy się z kotła i po drugiej stronie zbocza w końcu odnajdujemy trapę. Punkt przełamania doliny, to okolica pokryta głazami, licznymi rozlewiskami wody, mniejszymi i większymi kałużami. W końcu te różne źródła łączą się w nową rzekę spływającą z drugiej strony doliny – Lulep Baskajahka – widzieliśmy więc narodziny rzeki. Teraz schodzimy wzdłuż niej. Po drodze czeka nas jeszcze kilka przepraw – w tym dwie poważne, które wymagały założenia sandałów. Przynajmniej przeze mnie i Darka. Rafał i Mirek zwykle idą kawałek dalej i szukają do skutku miejsca, gdzie mogą spróbować przeskoczyć w butach nie zważając na wodę zalewającą buty. Powoli wychodzimy z chmury i jednocześnie poprawia się pogoda. Oglądając się widzimy częściowo wielkość gór otaczających dolinę, z której stopniowo wychodzimy. Po drugiej stronie rzeki obserwujemy ogromne stada reniferów wędrujących w przeciwną niż my stronę. W końcu po kolejnym polu głazów dochodzimy do końca doliny i tu, przy olbrzymiej skale robimy pierekusik. Dopadają nas wreszcie promienie słońca. Z ulgą zdejmujemy część ciuchów i buty aby dać stopom odpocząć. Z przyjemnością dajemy się podsuszyć słoneczku. Po prawej, już łatwym, tylko trochę podmokłym terenem idziemy w stronę niedalekiej osady Rinim. Z prawej strony towarzyszy nam stroma ściana góry Dagartjahka (1570). Rinim leży nad jez. Sitojaure i mamy nadzieję wynająć tu łódź, która nas zawiezie do szlaku Kungsleden. Jak się okazuje terenem tym niepodzielnie władają komary i meszki, na które wydaje się nie działać odstraszająco żaden środek. Dokuczają niestety boleśnie bo gryzą.