Po ciężkiej nocy, z uderzającym o namiot wiatrem i deszczem, budzimy się w kiepskich humorach. Deszcz pada, dookoła namiotu mleczne chmury, widoczność kilkanaście metrów. Jemy musli (który to już raz?!) i zwijamy manatki. Rozpoczynamy delikatnym podejściem a następnie schodzimy do następnego dużego jeziora. Wybieramy przejście po lewej stronie, jednak śliskie kamienie i spływająca woda uniemożliwiają nam przejście. Obchodzimy więc jezioro z prawej, co zajmuje nam ok. godziny. Od jeziora rozpoczyna się ostre zejście trawersem po śliskim i stromym zboczu. Schodzimy długo i z pełnym napięciem mięśni. Przestaje padać ok. 12. Humory się poprawiają, przejaśnia się, robimy pierekus – jak zwykle „jum-jum”. Idziemy w kierunku Rinim, ale na razie oznacza to powolne zagłębianie się w olbrzymią dolinę z olbrzymimi masywami po bokach. Spotykamy po drodze sporo osób, ale głównie jeszcze w namiotach. Szlak prowadzi malowniczą doliną z rwącym potokiem pełnym po ostatnich opadach. Pokonujemy kilka niewielkich brodów, z trudem utrzymujemy się na słabo zaznaczonej trapie. Ok. 19 rozbijamy się na ostatnim kawałku zielonego terenu, dalej znowu w górę i kamienie. Suszymy graty i ustalamy gry plan na kolejne dni. Zagadujemy przechodzącą parę, która daje nam info o możliwym przepłynięciu łodzią z Rinim do Sine, co daje możliwość powrotu do Aktse i taki wariant zostaje wybrany ostatecznie. W międzyczasie robię swoje popisowe danie - kuskus z wkrojoną podsuszana Żywiecką i przyprawami. Mam nadzieję, że wszystkim smakowało :)