Wstajemy o 7.30. Dyżurny Rafał zaskoczył nas porannym śniadaniem – nareszcie nie ma musli. Poczciwa konserwa mięsna wprawia nas w miły nastrój marszowy. Podobnie jak w dniach poprzednich, mimo wczesnego zbudzenia ze snu, zbieramy się powoli. Wyruszamy o 10.00. Trasa spod chaty wg mapy prowadzi przez obszar podmokły, w kierunku północno-zachodnim, równolegle do głównej osi grzbietu. Podejmuję decyzję strawersowania zboczem podmokłego terenu. Trawers wprawił nas w pewne zakłopotanie gdyż zamiast oczekiwanej lekkiej przechadzki nastąpiła walka z podmokłym podłożem, najeżonym mnóstwem pułapek w postaci kamiennych dziur zalanych wodą, płacht wierzby karłowatej, itp. Teren, w którym najsilniejszy po kilku minutach wysiada. Trawers zakończył się kanionem górskiego strumienia, ok. 5m przepaść. Wzdłuż strumienia dochodzimy do rzeki wpływającej do Rapadalen o dźwięcznej nazwie "Alep Vassjajaggasi" i tu problem, w jaki sposób przeprawić się na drugą stronę. Pojawiły się dwa sposoby. Pierwszy – z marszu, czyli wykorzystać teren aby przejść rzekę w butach. Drugi – sandałowy, czyli wskakiwać w sandały i heya na drugą stronę rzeki. No a co będzie dalej – co będzie? Mamy w planach nie tylko przejścia przez strumienie ale także przeprawę przez główną rzekę ….
Tutaj po raz pierwszy od trzech dni spotykamy ludzi. Grupa czteroosobowa szła brzegiem rzeki a my w tym czasie zbieraliśmy się do ładu po przeprawie sandałowej. Wydarliśmy się że jesteśmy tutaj i czekaliśmy na podobną reakcję z drugiej strony. Niestety mimo długiego oczekiwania, pokazali tylko, że idą w przeciwnym niż my kierunku i tyle. Okazało się, że ścieżka, na którą weszliśmy jest bardzo zaludniona – w ciągu 1 godz. spotkaliśmy obok wspomnianej czwórki jeszcze jedną podobną grupę, dwójki i dwa singielki. Szwedzi na nasze szczere słowiańskie „Hey” i „Hello” odpowiadali coś pod nosem. Można powiedzieć, że ich powściągliwość była zbliżona do surowości Sareku. Ścieżka była poprowadzona w miarę poprawnie ale w kilku miejscach trzeba było przekraczać małe bagienka. Duża ilość wody połączona z bardzo dobrą osłoną przed wiatrami jaką dawała dolina gwarantowała obfitość roślinną. Dolina to królestwo brzozy, poszycie to raj różnych traw, na ok. 0,7 m wysokości, pomiędzy którymi można było spotkać grzyby. Na obszarach podmokłych spotykaliśmy jagody podobne do naszych polskich jeżyn. Rosyjska nazwa tego owocu brzmi „moroszka”, „yellowberry” angielska, szwedzkiej nazwy nie znam ...
Dochodząc ciężkim podejściem do celu naszej dzisiejszej wyprawy – jeziorka w dolinie Snavvavagge, w samym środku Parku Sarek – mamy porównanie szybkości pokonywanych odcinków, tzw. „siagi” i dzisiejszej ścieżki. Na wydeptanej i oznaczonej trasie mamy 2-3 krotnie lepsze tempo niż trasa, która biegnie po nieoznakowanym terenie. Większość grupy uświadamia sobie, że nie jesteśmy w stanie, zrealizować pierwotnego planu wyprawy, przejść wyznaczoną trasę zgodnie z harmonogramem. Nie jesteśmy fizycznie w stanie podjąć wyzwania i decydujemy się na wariant awaryjny (również z góry wyznaczony na wypadek takich właśnie okoliczności :)), czyli skręcenie w prawo od rzeki Rapadalen i poprzez dolinkę dojść do osady Rinim.