Budzimy się wcześnie rano. Dyżurny Mirek nas zaskakuje – śniadanie podane do łóżka (no powiedzmy do namiotu). Guzdrzemy się strasznie – a to mycie a to inne sprawy. Wychodzimy ok. 10-tej. Zaczynamy od szybkiej przeprawy przez strumień – w tym miejscu i na tej wysokości to nie jest trudne. Najbliższe zadanie to osiągnąć wysokość 1.200 m n.p.m. i utrzymując się na tej poziomicy powinniśmy w miarę bezproblemowo pokonać dłuższy odcinek drogi i jedną większą rzekę (tak przynajmniej wskazują mapa i GPS). Oczywiście już od początku zaczyna się zabawa jak dnia poprzedniego w „wiewiórkę”. Polega to mniej więcej na pokonywaniu dłuższych odcinków trasy nie dotykając ziemi. Jak to możliwe? Przeskakując z jednego głazu na drugi. Gołoborza (tylko z głazów a nie kamieni) ciągną się kilometrami. Dochodzimy w końcu do rzeki spływającej ze zboczy do rzeki głównej w dnie doliny – a właściwie do jej początków – i przechodzimy nie ściągając nawet butów. Dalej trawersujemy zbocze mijając po drodze pojedyncze lub w małych grupach sareckie predatory czyli renifery. W pewnym momencie mapa wskazuje, że góra, na której jesteśmy zrobi się za chwilę bardzo stroma. Schodzimy więc paręset metrów w dół, to nam nawet na rękę. Po drodze zatrzymujemy się nad małym jeziorkiem na pierekus. Korzystając ze słonecznych promieni nawet się trochę opalamy, jest miło. Czas naprzód – dochodzimy do kolejnej rzeki mijając po drodze malowniczy wodospad. Dłuższą chwilę zastanawiamy się nad przeprawą. W końcu zwycięża rozsądek i przechodzimy rzekę jednocześnie w 4 osoby trzymając się pod rękę – nurt w tym miejscu choć najsłabszy w okolicy to i tak jest bardzo silny. Dalej wychodzimy z kanionu rzeki na górę i kierujemy się GPS-em na najbliższą chatę i dwa jeziorka. Jeziorka z góry widać w oddali a chaty nie. Krótka dyskusja i schodzimy na siagę. Po ok. 500m okazuje się, że teren jest podmokły i nie jest to najlepsza metoda dotarcia do celu. Postanawiamy zatem trawersować na sucho wysokość tak długo jak się da i spadać w dół jak najbliżej celu, czyli chaty. Z biwaku nad jeziorkiem zrezygnowaliśmy ze względu na podmokły teren. Trawers po dość stromym zboczu w gęstej trawie, kosodrzewinie i po kamieniach bardzo nas wyczerpuje. Przypadkiem dochodzimy do ścieżki, która doprowadza nas do prawie do celu. Chata jest w niezłym stanie. W przypadku złej pogody na pewno można tu spokojnie spędzić noc, jest nawet piec. Jednak zapach stęchlizny wewnątrz i ładna pogoda powodują, że rozbijamy nieopodal nad strumieniem namioty. Kąpiel w naturalnej wannie w korycie rzeki, kolacyjka plus coś wzmacniającego do kolacji uważonej nad ogniskiem i idziemy spać w dobrych nastrojach.