Obudziliśmy się ok. 8.00 w pomieszczeniu obwieszonym schnącą odzieżą. W powietrzu czuć było specyficzny zapach wilgoci. Oczywiście zgodnie z przewidywaniami niska temperatura i wilgoć nie pozwoliły wyschnąć rzeczom przez noc. Wilgoć tylko się równomiernie rozłożyła i to tyle. Za oknem bez zmian. Padający non-stop deszcz, mokre rzeczy i przede wszystkim mokre buty przesądziły o naszej decyzji pozostania w Álftavatn na jeden dzień. Zwłaszcza, że wszystkie informacje jakie posiadamy wskazują, że odcinek jaki mamy przed sobą może być jednym z cięższych na całej trasie. Mówiła też o tym obsługa schroniska w Þórsmörk. Tu trzeba wspomnieć, że Mirek jako jeden z najtwardszych traperów chciał iść dalej mimo wszystko. Ale zdecydowały zasady demokracji. Mirek skwitował to pamiętnym sarkastycznym tekstem, o tym, że niektórzy zostali zaskoczeni deszczem na Islandii. Tak więc dzień został poświęcony na odpoczynek, akumulację sił, suszenie rzeczy (lub raczej próby suszenia) i rozważania nowych wariantów trasy. Dzisiejsza decyzja zwiększa przecież nasze opóźnienie w stosunku do planu do dwóch dni. Ostateczne decyzje w tej sprawie postanowiliśmy podjąć w Landmannalaugar. Posiłki w dniu dzisiejszym, ze względu na brak wysiłku zostały ograniczone do minimum. Nie jemy słodyczy, mniejsze porcje kiełbasy. Wieczorem partyjka w 3/5/8 – to taka karciana gra – możliwa dzięki kartom zastanym w chacie. Jest też kilka tomów kronik, do których wpisują się goście tego miejsca. My oczywiście również zostawiamy swój ślad. Trochę znudzeni tym dniem wcześnie kładziemy się spać z mocnym postanowieniem, że bez względu na pogodę jutro wyruszamy. Plan na jutro to bardzo wczesna pobudka i wymarsz bez marudzenia. Kierunek – Landmannalaugar.