Geoblog.pl    whisky    Podróże    Islandia    Botnar-Alftavatn, deszczowy dzień
Zwiń mapę
2004
31
maj

Botnar-Alftavatn, deszczowy dzień

 
Islandia
Islandia, Álftavatn
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3074 km
 
Dzień zaczął się przepięknie. Wyspani, w suchych rzeczach i po jak zwykle obfitym śniadaniu o godzinie 11 wyruszamy z bazy Botnar. Cel na dziś – schron nad jeziorem Álftavatn. Pierekusik zaplanowaliśmy w schronie Hvanngil. W czasie pakowania objawił się poważny problem techniczny – rozwalił mi się jeden but. Po prostu od czuba mniej więcej do jednej trzeciej długości rozwarstwiła mi się podeszwa. Działa prawo Murphy’ego – oczywiście okazuje się, że w zestawie naprawczym, który zabrałem nie ma żadnego kleju i nic innego czym mógłbym to naprawić. Nie mam też drugiej pary butów. To źle wróży na przyszłość. Kombinuję jak MacGyver – za pomocą sznurka i agrafek prowizorycznie zabezpieczam podeszwę żeby się jakoś trzymała. Oczywiście mój dobry nastrój prysł jak bańka. To przecież dopiero 5 dzień! Ale ruszamy – dziś dzień zapowiada się lekko, na mapie nie widać specjalnych przewyższeń za to mamy w planie kilka przepraw. Generalnie powinien to być lekki dzień. Po chwili schron znika nam z pola widzenia a szlak prowadzi przez regularną pustynię wulkaniczną – jak okiem sięgnąć dookoła czarny piasek, popiół i żwir. Czarne góry i wydmy. Odjazdowo. Wrażenie niesamowitości potęguje mgła, która ograniczyła widoczność do kilkunastu metrów. Dodatkowo zaczęło siąpić a potem zaczął padać rzęsisty deszcz i wiać wiatr. Ja podświadomie zacząłem inaczej stawiać prawą stopę aby ograniczyć możliwość dostania się piasku pomiędzy podeszwę i but. Idę przez to wolniej. Szlak ledwo widoczny. Prowadzi dziś Mirek – w tych warunkach w dużej mierze na czuja i kompas. Dochodzimy do wzgórza Hattafell – i tu tracimy szlak ostatecznie. Cały czas pada, rozchodzimy się na odległość wzroku i taką tyralierą parę minut szukamy szlaku. W końcu jest. Jesteśmy już totalnie przemoczeni, deszcz wspomagany przez wiatr pada ze wszystkim możliwych stron, trudno się przed nim schować. Dochodzimy do żwirówki, która ma nas dalej prowadzić. Od startu przystanęliśmy tylko dwa razy jak dotąd – nie ma się gdzie schować na odpoczynek więc nie sprawia on takiej ulgi. Po prostu drałujemy do przodu w tym złym i mokrym świecie. A miał być taki fajny luzacki odcinek drogi... Zgodnie z opisem gdzieś tu mijamy jakieś wzgórza o fantastycznych kształtach. No cóż – spowiła je mgła, Islandia nie chciała nam ich pokazać. Dochodzimy do rzeki, przez którą jest przerzucony most. I dobrze, bo rzeka przypomina kipiel – szeroka, rwąca i chyba głęboka. Przeprawa przez coś takiego to poważne przedsięwzięcie. Idziemy dalej – wszyscy już mają mokre buty i dość wszystkiego, deszcz pada bez przerwy. Po jakichś pięciu godzinach od wyjścia z Botnar dochodzimy do pierwszej przeprawy – szczęśliwie ta rzeka wygląda bardziej dostępnie. Spotykamy trójkę Niemców idących z przeciwnej strony. Twierdzą, że Hvanngil zamknięty na głucho i że mamy jeszcze dwie przeprawy, w tym jedna głęboka, do pół uda. No trudno, skoro oni żyją to i my podołamy. W milczeniu, w deszczu i wietrze przeprawiamy się jak zawodowcy i brniemy dalej. Jesteśmy już głodni a informacja, że najbliższe chaty są pozamykane spowodowały, że rozglądamy się za jakimś miejscem w terenie. Po niewielkim mostku dostrzegamy po prawej stronie coś w rodzaju kontenerów. Pada koncepcja, żeby spróbować do nich wejść i tam w środku coś zjeść i odpocząć – determinacja żeby nie kapało na głowę jest duża. Mirek idzie sprawdzić – w środku są śmieci. Hmm, aż tak bardzo głodni nie jesteśmy. Dochodzimy do chaty w Hvanngil. Faktycznie zamknięte ale udaje nam się schronić, palniki rozstawiliśmy w toalecie. Cały czas leje, ale mój but jakoś się jeszcze trzyma. Pokrzepieni ciepłą zupką chińską, snickersem i herbatką owocową ruszamy dalej. Po ok. godzinie dochodzimy do drugiej przeprawy. Znowu podwijanie nogawek, zdjęcie skarpetek i butów, założenie sandałów, przytroczenie wszystkiego do plecaka i do wody. W deszczu jest to jeszcze mniej przyjemne. Woda faktycznie głęboka, kij do asekuracji bardzo się przydaje. Nurt rwący, trzeba uważać aby się nie poślizgnąć na jakimś kamieniu. Udaje się bez kłopotów – jedynie nogawki wewnętrznych spodni trochę się zamoczyły ale w tych okolicznościach przyrody nie jest to już żaden problem. Jest nam zimno, jest nam mokro i jest nam to generalnie obojętne. Trzecią przeprawę, o której wspominali Niemcy udaje nam się obejść – było na zakolu rzeki, której nie trzeba było przekraczać – może na to nie wpadli. Po ok. 30 min dochodzimy nad jezioro Álftavatn. Kilka dużych budynków ulokowanych w szerokiej dolinie, nad pięknym dużym jeziorem. Niezwykle urokliwe miejsce, co widać nawet przy tej pogodzie. Jedna chata cała otwarta, co do tego mamy szczęście. Jest przedsionek i jedna duża sala z piętrowymi pryczami i wyposażeniem kuchennym. Dużo miejsca, spokojnie ze 20 osób się zmieści. Stoją piecyki gazowe i kilka dużych butli – niestety pustych, pewnie po sezonie zimowym jeszcze ich nie wymienili. W chacie dość chłodno ale zaraz nachuchamy. Nie wieje i nie pada, jest miejsce na rozwieszenie rzeczy. Rozbijamy się więc, uważając aby nie zamoczyć tego co nadal mamy suche. Opróżniamy całe plecaki, rozkładamy i rozwieszamy co się da. Kolacja – dziś daje Darek – pycha. Postanawiamy wcześnie się położyć i jutro zdecydujemy co dalej. Musimy też zastanowić się nad całością naszej zaplanowanej trasy – mamy dzień opóźnienia, awarię sprzętu (moje buty) i popsutą pogodę. Jutro zdecydujemy co dalej. Na razie spać – na szczęście w suchych i cieplutkich śpiworach.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
whisky
Robert
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 97 wpisów97 42 komentarze42 169 zdjęć169 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
10.07.2022 - 11.07.2022
 
 
06.08.2018 - 07.08.2018
 
 
26.09.2017 - 01.10.2017