Lot trwa 3 godziny, niestety ani na trasie do Kopenhagi, ani tu nie dostaliśmy jedzenia w ilości, która by nas nasyciła. Zmieniło się – trzeba następnym razem brać swoje lub najeść się przed lotem. Sam lot przebiega bez emocji. O 22:55 czasu warszawskiego (a o 20:55 lokalnego) lądujemy w Keflavíku. Lądując przebijaliśmy się chyba przez pięć warstw chmur ale widzieliśmy też duże obszary zielonego terenu. To oznaczało jedno – śnieg nie będzie wszędzie. Dotarliśmy więc na wyspę. Teraz już wszystko zależy od nas. Lotnisko okazuje się niezbyt duże, kilkakrotnie mniejsze od Okęcia. Szybka odprawa paszportowa, trochę stresu w oczekiwaniu na bagaże – ale są, niezniszczone, kompletne. Okazuje się, że o tej porze na lotnisku wiele nie załatwimy – w części przylotowej nie ma żadnego sklepu, otwarty jest tylko kantorek, wypożyczalnia samochodów i stoją busy do stolicy. Wymieniamy walutę i orientujemy się w kwestii busa. Jest późno, a na lotnisku nocować nie można. Nie mamy zbyt wielu alternatyw, nie znamy okolicy, nie mamy kartuszy z gazem więc ładujemy się do busa i decydujemy się dotrzeć do Reykjavíku, na główny terminal autobusowy BSÍ. Tam jutro rano zaczniemy. Po drodze pierwsze widoki na Islandię – z lewej strony ocean, z drugiej nierówny, płaski teren, tereny domyślamy się, że powulkaniczne, kolory czarno-brunatne, trochę ponure, czasami trochę zieleni. Dalej w tle widać jakieś pasmo wzniesień. Na dworcu BSÍ jesteśmy przed 23 czasu lokalnego. W domu to już pierwsza w nocy. Dworzec – jak nas uprzejmie poinformowano – także jest zamykany na noc. Ale tu już można spać ostatecznie. Ruszamy jeszcze z Darkiem na nocne łowy do najbliższej stacji benzynowej i wracamy z łupem – dwoma kartuszami gazu (po 750 ISK każdy). To nam zabezpiecza paliwo na kilka dni. Decydujemy się nie rozbijać namiotu w środku miasta i przespać się pod chmurką na ławkach przed głównym wejściem na dworzec. Mieliśmy jedną pokusę – obok dworca jest sklep ze sprzętem turystycznym, m.in. namiotami. Namioty – jako prezentacja oferty – w ilości kilkunastu sztuk stały rozstawione pod gołym niebem, bez żadnego zabezpieczenia, obok sklepu na przystrzyżonym trawniku. Musi to być uczciwy naród – u nas długo by tak nie postały. Kombinowaliśmy przez chwilę – może by tak wykorzystać jeden z tych namiotów i wślizgnąć się szybko do środka, przespać i rano wyjść? Ale ostatecznie – ławeczki zwyciężyły. Tylko do Mirka jakoś nie przemawiała perspektywa nocy na ławeczkach – ale i on się w końcu przemógł. Acha – no i pierwsze przecież wrażenia z widnej, polarnej nocy. Faktycznie – północ local time a tu widno jak u nas wczesnym wieczorkiem. Fajnie, ale – nie przeszkadzało. Tak więc pierwszy dzień zgodnie z planem – śpimy w Reykjavíku.