Drugi dzień ale pierwszy pełny wyprawowy. W pełni zdany na siebie, w pełni zależny od siebie i od swoich decyzji.
Noc minęła spokojnie, muszę ustalić sobie właściwy rytm dnia i do niego przywyknąć. Ponieważ rano i wieczorem potrzebuję ok. 2,5 do 3,0 godzin na ogarnięcie się - ale głównie czas zajmuje topienie śniegu na wodę i potem gotowanie tej wody - muszę to wkalkulować do planu dnia. Dziś pobudka o 5:00 rano i wyjście ok. 8:00.
Bez ekstremów pogodowych. Jestem już na lądzie (a właściwie na powierzchni lodowca pokrywającego ląd) i przez cały dzień wznosi się on delikatnie pod górę. No i tak już będzie do końca, aż do bieguna więc innych oczekiwań nie mam. Nie da się tego uniknąć bo start jest na poziomie morza (a nawet wystartowałem dosłownie z morza ;)) a biegun jest na wysokości ok. 2,850 m npm. Na horyzoncie po lewej stronie przez chwilę pojawiły się jakieś szczyty ale to chyba za wcześnie na góry Pensacola. Chociaż może?
Dziś dzień też rozgrzewkowy, przyzwyczajenie ciała do ciężaru sań i kilku godzin fizycznej pracy - więc zrobiłem 6 pełnych godzin marszu i w ciągu tego czasu udało się przejść lekko ponad 13km, czyli średnio >2km na godzinę. To dobre tempo na wyprawach polarnych tego typu. Wyliczyłem sobie, że przy średnim dziennym dystansie 18km potrzebuję na całą trasę ok. 50 dni. Zatem przy pełnym dniu 9 godzin pracy powinno załatwiać sprawę. No i zostaje opcja wydłużenia do 10 czy 11 godzin dziennie (jak na Grenlandii) - no ale tej atrakcji wolałbym uniknąć ;)