Dzień jak w fabryce. Pakowanie paczek śniadaniowych i lunchy. W praktyce wygląda to tak:
- śniadania - wymieszanie kilku składników w odp proporcjach (m.in. mleko w proszku, owsianka, rodzynki, cukier) i zamknięcie tego w osobnej torebce foliowej, dodanie do tej paczki porcji kawy, herbaty, masła, witamin i wybranych suplementów na rano
- lunch - wrzucenie do osobnej torebki mieszanki orzechów, bakalii, owoców suszonych, czekolady batonów proteinowych i/lub węglowodanowych. Ta paczka ma mi dostarczać energii w ciągu dnia, w trakcie marszu.
Idzie to powoli ale pracuję kilka godzin więc powoli poszczególne składniki z oryginalnych opakowań przemieszczają się do paczek ekspedycyjnych. Strasznie duża rośnie sterta opakowań oryginalnych.
Po południu odwiedza mnie Patrick. Wykorzystuję jego obecność i razem rozbijamy testowo mój namiot na trawniku przed hotelem. W sumie to pierwsze rozbicie tego namiotu (kupiona świeża nówka-sztuka). Trochę ryzykownie ale firma (Helsport) jest sprawdzona i nie znajdujemy żadnych felerów. Doklejam wewnątrz do podłogi namiotowej warstwę maty kupionej w Castoramie (mata używana przy instalowaniu ogrzewania podłogowego), ma z jednej strony izolację więc mam nadzieję, że dodatkowo odizoluje mnie od zimnego podłoża. Wszystko gra więc zwijam namiot i pakuję go już do dużego wora, wyprawowego.
Testuję też Garminy i telefony satelitarne. Wszystko zdaje się działać jak należy. Przynajmniej tutaj, zobaczymy jak na Antarktydzie.