Rano pobudka po pięknie przespanej nocy i szybka samoorganizacja. Muszę dziś zrobić parę zakupów a po południu mam lot do Queenstown. Śniadanie dziś serwuje gospodyni kwatery więc mam kłopot z głowy. Zjadam je w międzynarodowym towarzystwie - pary z Korei (tej porządnej), z Anglii i obywatela USA. Gospodyni sympatycznie nas zabawia rozmową ale muszę lecieć. Do centrum Christchurch jadę lokalnym busem, bilet niezależnie od długości trasy kosztuje 3,5 Nad. Po drodze okazja do socjologicznych obserwacji. Wszystkie dzieci do szkoły jadą w mmundurkach. W pewnym momencie bus staje a kierowca przez mikrofon prosi o ustąpienie miejsca starszemu mężczyźnie. Kierowcą jest kobieta, zauważyła że on stoi i zainterweniowala. Miejsce zaraz się znajduje, facet siada i dopiero wtedy bus rusza. Na twarzach dookoła nie widać żadnych emocji ale ja jestem trochę w szoku - chciałbym zobaczyć taką akcję w PL. Przede wszystkim kierowca u nas musiałby się wykazać niezwykłą obywatelska odwagą, szczególnie kobieta... Po ok. pół godzinie ląduję w centrum i spacerkiem zmierzam do galerii handlowej mijając lokalne atrakcje turystyczne. Nie ma ich zbyt wiele a poza tym centrum miasta to jeden wielki plac budowy. To jeszcze efekt trzęsienia ziemi w 2010, które wywrócilo życie Christchurch do góry nogami. Dopiero teraz zaczyna wracać do normy. Większość budynków i budowli nadal jednak jest w rusztowaniach więc do oglądania wiele nie ma - w wielu miejscach stoją za to plansze prezentujące jak dane miejsce będzie wyglądało po przebudowie. Galeria do której doszedłem też padła ofiarą tego trzęsienia i obecnie pod nazwą "Re-Start" zorganizowane jest tymczasowe miejsce handlu w kontenerach. Ale ruchu wielkiego tu nie ma, zresztą produktów których szukam też nie, miejsce to stanowi obecnie raczej atrakcje turystyczną. Przenoszę się więc w inne miejsce, kupuje zapasy jedzenia, środek na komary jak i nowy adapter do gniazdka bo okazało się, że w NZ wymyślili sobie własny kształt wtyczek. Generalnie zaczyna się robić ciasno z czasem więc szybkim marszem przez miejskie parki biorę azymut na moją kwaterę gdzie zostawiłem na czas zakupów plecak. Cóż, szczerze mówiąc Christchurch zrobiło na mnie przygnebiajace wrażenie, widać, że miasto jeszcze goi rany. Szczególnie centrum bo parki i przedmieścia są bardzo ładne i w środku normalnego roboczego dnia pełno było tam spacerujacych ludzi. Na lotnisko docieram just in time, oddaję bagaż i już na luzie lecę jeszcze wymienić walutę i zjeść lunch. Lot trwa niecałą godzinkę więc stewardessy AirNewZealand zdążą tylko podać po kubku wody i już lądujemy. Ale za to po drodze ciekawe wrażenia bo lecimy tuż nad niekończącymi się górami więc widoki za oknem są fajne. W Queenstown lądujemy po 17 więc kwateruje się tylko w miejscu pod wiele mówiącą nazwa Nomads Backpackers i idę na krótki spacerek po okolicy. Wszystko wskazuje na to, że to takie lokalne Zakopane, stolica sportów letnich i zimowych, w wydaniu konserwatywnym i ekstremalnym. Mam tu zaplanowany dzień odpoczynku później więc będzie jeszcze czas zaprzyjaźnić się z tym miejscem. Na razie wracam na kwaterę, przepakowuje plecak już na trekking, resztę sprzętu mam zamiar zostawić tu w depozycie na 7-8 dni. Doładowuje jeszcze baterie wszystkie jakie mam i idę spać. Jutro raniutko transfer w góry...