Dojechałem, uff. To jednak jest męczący etap w podróży na ten koniec świata. Zwłaszcza przy świadomości, że jeszcze prawie drugie tyle przede mną. Gdyby tak można sobie pozwolić na business klasę! Ale jakoś przetrwałem - obejrzałem prawie 3 filmy, przeczytałem dwie gazety i trochę książki, pospałem, pojadłem, popiłem. No i w sumie złego słowa nie da się powiedzieć na linie lotnicze Singapore Airlines. Poza oczywistym standardem, którego każdy oczekuje jest sporo drobnych drobiazgów, których mogłoby nie być ale są i zwiększają komfort podróży. A to ciepłe skarpety, które można założyć po zdjęciu butów. A to saszetka ze szczoteczką i pastą. Kocyk i poduszka. O wyjątkowych figurach i uroku osobistym stewardess nie wspomnę :) Jedyny kłopot jaki się pojawił na końcu to opóźnienie, które spowodowało, że z 1,5 godziny okna transferowego jakie miałem pozostało mi nieco ponad pół godziny więc po wydostaniu się z samolotu biegiem na drugi, na ostatnią chwilę zdążam, eszcze kontrola bagażu, ja jeszcze upominam Panią przy bramce, że ważne jest dla mnie abym nie tylko żebym ja zdążył się przesiąść ale mój plecaka także i już siedzę spocony w maszynie do Christchurch. SINGAPURU więc tym razem za wiele nie zobaczyłem ale ważne że logistyka się dopięła. Teraz tylko ca. 10 godzin lotu...